Germania capta!

Ze sporym opóźnieniem (niezależnym ode mnie) zamieszczam pierwszą relację z naszego wyjazdu do Xanten, czy też jak wolimy Colonia Ulpia Traiana. 

"Tu byliśmy..." fot. Claudia Hezemans


W dniach 23 do 26 czerwca gościliśmy na terenie Archäologischer Park Xanten. Dwa pierwsze dni przeznaczyliśmy na aktywności skierowane tylko i wyłącznie na nas, dwa następne poświęcone były publice. W tych dniach bowiem odbywał się festiwal rzymski noszący jakże zgrabną nazwę Schwerter, Brot und Spiele, co możemy przełożyć na polski jako Miecze, chleb i igrzyska ( albo Gladii, Panis et Circenses w naszym ulubionym języku). Impreza cykliczna, odbywa się co dwa lata, jednakże dopiero teraz udało nam się tam zagościć- w zeszłym roku byliśmy we własnym zakresie, więc to się nie liczy :)

Centvrio Evocatvs Procilvs prezentuje Gravitas rzymską. fot. Claudia Hezemans

Obóz, prócz dzielnych żołnierzy Rogati i oficerów tworzyli także conmanipulares z Deliri, Rapidi, Tubuli, Lupi oraz Cacti. Uzupełniała nas sekcja cywilna w postaci wartych swej wagi w złocie Pań oraz dziarskich gladiatorów z Hellas et Roma, a także obwoźnego handlarza żywym towarem Dracusa. Łącznie w obozie, przez te kilka dni żyło i spało ok. pięćdziesięciu ludzi.

W pobliżu świątyni portowej, w niemiłosiernym skwarze, pod okiem naszego Magistra Campi Lepidusa wznieśliśmy w pełni funkcjonujący obóz. Prócz chyba dziesięciu namiotów contubernialnych, stanął duży namiot oficerski, kuchnia z jadalnią i namiotem gospodarczym, namiot naszego kawalerzysty oraz trzy płachty przeznaczone na działalności w stylu naprawy sprzętu czy garażowania artylerii. Całość otoczyliśmy zasiekami. Całość sprawiała dobre wrażenie, można było odczuć, że jest się częścią czegoś większego, niż na innych wyjazdach. 

Szpaler namiotów, w tle rekonstrukcja świątyni portowej. fot. Claudia Hezemans
 
Tak już to bywa w upalne dni, że kończą się one burzą. Nie inaczej było w czwartkowy wieczór. Dane mi było przeżyć największą nawałnicę w życiu (podróże kształcą), jednakże gromy ciskane przez Jowisza i ściana deszczu nie złamała morale naszej grupy. Od rana reperowaliśmy szkody i suszyliśmy ciuchy, do południa nikt już o deszczu nie pamiętał, no chyba, że w kontekście legend opowiadających o oficerach stojących wśród deszczu i gromów, własnymi rękami trzymającymi walące się namioty.

Czym zajmowaliśmy się w trakcie wyjazdu, jeśli akurat nie walczyliśmy z żywiołami? Oficjalnie festiwal rozpoczął się pompą, w której wzięły udział wszystkie zaproszone grupy. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tylu grup, nigdy też nie widziałem ich tylu w jednym miejscu. Oprócz Rapaxu do parady stanęło chyba z dwanaście grup legionowych (w tym nasi francuscy znajomi z XXII Legii ), dwie bądź trzy grupy rekonstruujące oddziały posiłkowe, kohorta miejska, piechota morska z Classis Germanica, grupa legionistów II- wiecznych oraz IV- wiecznych, a także gladiatorzy ze szkoły Amor Mortis- zwłaszcza ci zrobili na mnie duże wrażenie. Pochód zamykali cywile ze wszystkich grup zgromadzeni pod szyldem Populi Romani, co moim zdaniem było bardzo dobrym pomysłem i wyglądało świetnie. Pochód kończył się w amfiteatrze, gdzie przedstawiano każdą z grup. Podobny pochód zamykał festiwal.

Oprócz tych przemarszy zobligowani byliśmy do udostępnienia naszego obozu turystom, dwa razy po godzinie dziennie w ramach "żywego obozu". Zwiedzający mogli zobaczyć jak wyglądać mogło wnętrze namiotu legionistów (nie zabrakło chrapiących statystów), przygotowywanie posiłków, konserwacja sprzętu oraz handel niewolnymi. Odgrywaliśmy także scenki w obozowej kantynie (gra w kości, siłowanie się na rękę, jedzenie i picie) oraz patrole żandarmerii. Oprócz tego po obozie kręciła się warta, oraz inni uczestnicy nie mający akurat żadnego przydziału. Jednym słowem obóz żył, a gwarno było w nim jak w ulu.

Stationarii ukryci przed słońcem... fot. Claudia Hezemans


Kolejnym elementem który na pewno nie raz będziemy wspominać była uczta którą urządziliśmy i na którą pozwoliliśmy sobie zaprosić wszystkie grupy. W efekcie obóz powiększył swoje stany osobowe przynajmniej o 100 procent. Stoły ugięły się od jadła a między gośćmi uwijali się żołnierze z dzbanami pełnymi wina i piwa. Nie zabrakło też rozrywek- rozpoczął je Cactus popisem  żonglerki najbardziej z polskich z warzyw, czym rozruszał publikę. Po tym było już tylko lepiej. Śpiewy, głupkowate zabawy (ławka!) i rozmowy do późnej nocy. Zacnym prezentem na pożegnanie w postaci piosenki uraczyli nas Francuzi (w ogóle byli oni duszami towarzystwa). Tekst bezczelnie durny, ale to wykonanie! Prawdziwie magiczna noc...

Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy- tak było i w tym wypadku. Lukian pożegnał nas świetną przemową, impreza się skończyła, rozjechaliśmy się do domów. Wyjazd ten zostanie jednak w mojej pamięci jako ten na którym szczególnie silnie odczułem powiew antyku. Pokazaliśmy też się całemu reko- światkowi z pełnią rzymskiej Gravitas, zwarci i karni. Był to też pierwszy wyjazd Talpinusa, który mam nadzieję zostanie z Rogati na dłużej. Poznałem lepiej osoby z którymi dotychczas nie rozmawiałem dużo, albo takie które znałem tylko ze zdjęć bądź ze słyszenia. Dziękuję Wam za wszystko!

Wasz uniżony sługa próbuje dorównać Apicjuszowi... fot. Claudia Hezemans


Pyszna impreza!


Za zdjęcia serdecznie dziękuję mojej nowej holenderskiej znajomej Caludi Hezemans, która gościła na festiwalu rzymskim w Xanten. Więcej jej fotografii znajdziecie na fejsbuku. Hartelijk bedankt Claudia!

Koniecznie zobaczcie też fotografie zrobione przez Pawła. Świetny fotograf, doskonale operujący aparatem, a także po prostu fajny facet. Zdjęcia Pawła znajdziecie na jego fejsie- serdecznie polecam!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Carnyx

Ogród Liwii